Muszę się przyznać, że w toczeniu na kole zakochałam się od pierwszej próby. Wcześniej po prostu lubiłam zajęcia z ceramiki. Próbowałam różnych technik i poszukiwałam tego czegoś mojego. Kompletnie zaiskrzyło wtedy, kiedy usiadłam przy kole. To jest to, co kocham w ceramice najbardziej!
Marzę, by opanować tę technikę, ale wiem, że wymaga to czasu i ogromnej praktyki. Chodzą słuchy, że trzeba na to dziesięciu lat albo dziesięciu tysięcy wykonanych przedmiotów. Bardziej przemawia do mnie teoria o ilości, nikt nie mówi bowiem, jak intensywne mają być te lata.
Moja pierwsza praca miała być czymś większym, niż to co mi wyszło, czyli kieliszek na jajko. Zachowałam go na pamiątkę i jak już będę mistrzynią, to będę na niego patrzeć z, mam nadzieję, rozczuleniem. Zdjęcia najbardziej krzywego na świecie kieliszka na jajko niestety nie mam jeszcze.
Mam za to sfotografowaną tę miseczkę - mieści się w pierwszej piątce rzeczy, które zrobiłam:
A potem były, bo po prostu musiały być warsztaty u Jurka. Który to Jurek, nie dość, że jest mistrzem tego co robi, to jeszcze świetnie uczy.
Niestety osoba początkująca nie wywozi z takich warsztatów arcydzieł. Najlepsze prace wychodzą pod koniec nauki i nie mają szansy być wypalone :( Zamiast arcydzieł wywozi się wiedzę i umiejętności, to też nieźle!
Kilka moich prac:
Kubki krzywulce z pierwszego dnia. |
Uwielbiam te zawijasy charakterystyczne dla toczenia:
Jeszcze trochę miseczek:
A te prace zachowałam na pamiątkę i ćwiczenie szkliwienia:
Zaczynam odliczanie w dążeniu do opanowania koła. Zamęczać wszystkimi pracami Was nie będę, ale od czasu do czasu będę zdawać relację z moich postępów.
Pozdrawiam, Iza :)